piątek, 15 kwietnia 2016

Nowy początek


Było przepięknie, idealnie, cicho. Wziąłem głęboki wdech, następnie  zatrzymałem powietrze w płucach do momentu, gdy zaczęło mi go brakować. W końcu nie potrafiłem tak po prostu przestać oddychać, czuć i żyć. Chciałem wierzyć, że śmierć też może kierować się prawami. Przecież każdy kiedyś umrze. Dziś, jutro albo w jakiś tam bliżej lub dalej nieokreślony wtorek. Otworzyłem oczy. Leżałem na rozgrzanym asfalcie, dającym kojące ciepło wbrew późnej nocy. Nogi i ręce miałem rozłożone tak szeroko, jak mogłem, a mimo to nie zajmowałem nawet jednej czwartej tego imponującego łóżka. Tkwiłem na skrzyżowaniu jednej z najbardziej ruchliwych ulic, która przestała tętnić życiem dokładnie trzy dni temu.
Kurwa, jednak nawet spokój nie trwał wiecznie. Zerwałem się na równe nogi, słysząc huk wystrzelonego pocisku oraz krzyk młodej kobiety. Sięgnąłem po czarny, skórzany pasek przymocowany do karabinu PSG-1, z którym, od jakiegoś czasu, nie rozstawałem się nawet na sekundę. A gdy już nie miałem go, pomagałem sobie  mniejszym i bardziej dyskretnym przyjacielem – CZ 2075 RAMI. Chociaż był pistoletem półautomatycznym o krótkim odrzucie, w nagłych wypadkach stawał się niezastąpiony. Przystosowany do oddawania precyzyjnych strzałów z małych odległości, idealnie spisywał się w sytuacjach kryzysowych – żadnego karabinu nie wyróżniała  taka szybkość w użyciu, co ta mała, łatwo dostępna broń. Chwilę później stanąłem w bezpiecznej odległość od lokalizacji, którą obrałem za cel. Cholerna ciekawość. Położyłem się na ziemi, lekko wsparty  łokciami i ustawiłem karabin. Przyłożyłem oko do celownika.

Kolejny krzyk.
Pomógłbym tej kobiecie, gdyby tak nie wrzeszczała. Nie byłem w stanie odpowiednio się skupić, a stawianie jej życia z góry na przegraną było mi bardziej na rękę, niż pakowanie się ze swoimi buciorami w bagno.
Następny wrzask.
Zatkałem uszy, ale nadal echem odbijał się w mojej głowie. Oparłem się na dłoniach, ale równie szybko opadłem z powrotem na glebę. Ponownie zerknąłem przez celownik, choć nic nie widziałem. Pieprzyć to! Bez zbędnego zastanowienia wstałem, aby jak najszybciej pokonać określony dystans. Wziąłem dwa głębokie wdechy i oparłem się o mur budynku. Miałem wrażenie, że moje serce zamierzało urządzić sobie spacer; żołądek postanowił natomiast zająć się gimnastyką. Chciałem zwymiotować.  Zacisnąłem dłonie na karabinie, może troszkę za silno, bo zbielały mi knykcie. Uspokój się pieprzony idioto. Od ciebie zależy, czy ona przeżyje!
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
Ustawiłem odpowiednio broń i lekko wychyliłem się zza winkla. Widziałem czworo mężczyzn, stojących niczym kat nad ofiarą. Przygryzłem dolną wargę. Nie miałem zbyt dużej wprawy w strzelaniu, ale zaryzykowałem. Położyłem palec na spuście i oddałem jeden celny strzał. Najniższy z oprawców upadł na ziemię. Zamarłem. Wbiłem wzrok w trójkę mężczyzn; jeden z nich próbował zatamować krwawienie z rany postrzelonego, a pozostała dwójka patrzyła na mnie i chwilę później rozpętało się piekło. Opadłem na glebę i przeturlałem się za stary kontener na śmieci. Myślałem, że nie mogę poczuć się gorzej, niż dwie minuty temu. Myliłem się.
– Co z nim?! – Przygryzłem mocno wargę i zacisnąłem dłonie na pasku od karabinu. Właśnie dotarło do mnie co się działo i co miałem zrobić. Chwila ich nieuwagi była najlepszą opcją z możliwych. Wychyliłem się lekko i ponownie wycelowałem w kolejnego napastnika. Podstawowym błędem byłoby źle rozegrać tak ważną ,,próbę samobójczą’’.
– Nie żyj… – Kula przeszyła czaszkę mężczyzny, upadł obok zmarłego. Szybko schowałem się z powrotem. Tętno powoli zwalniało, uspokajałem się. Byłem  gotowy. Wstałem, by wykonać ostateczny ruch i wygrać.
Cholerny szczeniak!
Adrenalina uderzyła mi do głowy.
– Kogo nazywasz szczeniakiem? – zapytałem, oddając kolejny trafny strzał. Został mi jeden przeciwnik, ale nie wydawało mi się, że wszystko miało pójść tak gładko. Chwila nieuwagi mogła kosztować mnie życie, a ja dobrze wiedziałem – życie to nie słaby film akcji. Nigdy nie byłem  nieśmiertelny. Zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech.
Mocne szarpnięcie w tył – kula przeszyła okolice mojego barku. Upadłem na glebę, przegryzłem wargę, tak mocno, że zaczęła krwawić.
– Cholera… cholera… cholera. – Drżącą ręką, panicznie, próbowałem zatamować krwotok.
– I co, dzieciaku?
Spojrzałem w górę. Skrzywiłem się. Nie chciałem umierać w takim miejscu. Poczułem silne kopnięcie w brzuch. Splunąłem krwią.
Kolejne uderzenie w brzuch – to  był koniec. Zacisnąłem mocno powieki i zacząłem odliczać sekundy do mojej śmierci.
Dźwięk przeładowywanego pistoletu – ale strzał nie nadszedł. Otworzyłem oczy. Mój kat upadł na kolana, tuż obok mnie, a nad nim stał mój wybawiciel. Przyłożył mu wlot lufy do tyłu głowy. Spojrzałem na jego twarz, w połowie przysłoniętą czarną bandaną. Chwilę później przeniosłem wzrok na zimne, brązowe tęczówki, był gotowy. Zamknąłem oczy, po czym usłyszałem charakterystyczny huk, a przez moje ciało przeszły ciarki. Jak zawsze, morderstwo z zimną krwią.
– Żałosne, dzieciaku – prychnął pod nosem, gdy pomagał mi wstać.
– Poradziłbym sobie! – jęknąłem z zażenowaniem. Było tak blisko, tak blisko.
– Jasne. – Odwrócił się tyłem, następnie poszedł przed siebie.
– Co z dziewczyną? – zapytałem. Zatrzymał się na chwilę, jednak nadal milczał. – Martwa, posprzątajmy ten bałagan. – Westchnąłem.i ruszyłem w kierunku zwłok kobiety.
Dzień jak co dzień; ktoś umarł, ktoś został ranny, ktoś stał się zabójcą, a ktoś ofiarą. Jednak wszystko w co wierzyłem odeszło. A to, co dziś się wydarzyło, było  zupełnie nowym początkiem.
A ty, co byś powiedział na wojnę?

(***)
Siemaneczko!
Po długich próbach doprowadzenia prologu do gramatycznej normy, wreszcie się udało.
Mam nadzieję, że się spodobało i zostaniecie ze mną dłużej.